Life

Life

niedziela, 30 marca 2014

Jestem u siebie czy jestem turystką?

Takie pytanie zadawałam sobie co i rusz podczas mojego pobytu w Polsce.

Najpierw był Wrocław.



Ehhh. Wrocław to moje miasto! Mieszkałam tutaj dokładnie 10 lat - od wiosny 1999 do wiosny 2009, gdy spakowałam moje życie w kartony i przewiozłam je do Rzymu...
Podczas tych 5 lat na obczyźnie tylko raz byłam we Wrocławiu - w październiku 2012 i to tylko na 2 dni (kupowaliśmy motor w Pl wiec nawet nie mieliśmy za bardzo czasu na łażenie).
Tym razem przyjechałam, bo zmieniali mi się najemcy w mieszkaniu i chciałam sprawdzić czy wszystko jest w porządku, tym bardziej, że obecnie nie pracuję wiec mogłam polecieć. Byłam też tylko na 2,5 dnia, ale byłam sama bez mojego S. to mogłam robić co chciałam i iść, gdzie chciałam :)
Pierwszy dzień spędziłam w większości na sprawach związanych z mieszkaniem, ale wieczór i cały dzień następny był już mój! :)

Wrocław - od zawsze kochałam to miasto! Zawsze był dla mnie piękny, zadbany, z charakterem. Już 2 lata temu widziałam, jak się zmienia, chociaż jeszcze gdy tutaj mieszkałam widziało się te zachodzące zmiany, nowe budowy itp, ale sami wiecie jak to jest, gdy się mieszka na codzień: widzicie te zmiany, ale jakoś nie bardzo przywiązujecie do nich uwagę.

Tym razem było tak: "O! na mojej dzielnicy wybudowali KFC!", "I przedłużyli linię tramwajową i jest więcej tramwai!", "Oo! Postawili jakąś maszynę na chodniku, gdzie można kupić bilety, więc nie będę musiała szukać kiosku! :)"
Taaakkk.. i tu się zaczęło... :) Pierwsza zagwozdka -Wybierz bilet... jednorazowy czy czasowy? "Że co?! Jak to jednorazowy czy czasowy? Przecież zawsze były tylko jednorazowe, czasowe nie istniały!..." Do tego były jeszcze do wyboru bilety papierowe lub elektroniczne. Możliwość kupna gotówką, kartą lub telefonem (?!). Albo można też sobie było doładować bilet elektroniczny już zakupiony wcześniej. O Boże! Toż to takiej technologii i wyboru to nawet w Rzymie nie ma! (Tutaj są TYLKO bilety papierowe). Naprawdę czułam się zagubiona, jakbym była turystką w obcym mieście :)


Przystanki na mojej dawnej dzielnicy też nowoczesne, z wyświetlaczami. W Rzymie to może 1 na 10 przystanków ma wyświetlacz. Czekasz i czekasz i nie wiesz, za ile przyjedzie autobus. No chyba, że w telefonie sprawdzasz na stronie komunikacji miejskiej.


Jak już wsiadłam do tramwaju, to w środku też zobaczyłam taki automat (tylko mniejszy oczywiście), gdzie można sobie zakupić/doładować bilety kartą zbliżeniową albo telefonem itp. Nie wiedziałam, czy siedzieć z nosem przylepionym do szyby i oglądać, co się zmieniło, czy przyglądać się wsiadającym, którzy szybko "cyk, cyk" machali telefonami lub kartami i kupowali sobie bileciki :))) I pomyśleć, że jeszcze 5 lat temu był zawsze problem, gdzie kupić bilety a w niedzielę czasami udało się kupić od kierowcy/maszynisty, ale tylko za odliczoną kwotę...

Co i rusz widziałam nowe hotele, budynki, sklepy, skwery. Głowa chodziła mi z prawej na lewą.


Krasnale - od kilku lat symbol Wrocławia - były i są. Do mojego wyjazdu było ich może z 10-15. W sklepie z pamiątkami wrocławskimi dowiedziałam się, że teraz jest ich ponad 70 w całym mieście!! Można nawet kupić sobie mapkę, gdzie są zaznaczone, ale tylko te w ścisłym centrum. Szkoda, ze nie miałam więcej czasu, aby ich poszukać i porobić fotki - muszę znowu wrócić!





A wieczorem widzę pełno fajnych, nowych knajpek - co jedna to lepsza- i te stare knajpy też, do których chodziłam... A w centrum masę ludzi, którzy idą potańczyć, napić się albo podrywać; ) I przypominam sobie te wypady i ile super chwil tu przeżyłam... Echhhh, aż mi się łezka zakręciła! Chyba się starzeję, że taka sentymentalna się robię ;-)

Do tego wszystkiego, jakbym mało miała wrażeń - załapałam się na demonstrację PIS-u. Ale przeżycie! ;-)

Co jeszcze mnie cieszyło we Wrocławiu? Że darmowy internet miejski wifi dostępny praktycznie wszędzie w centrum. Że czysto na ulicach, papierów nie widać na każdym kroku, jak w Rzymie. Że tyle skwerów zielonych (tzn dopiero zaczynających się zielenić).



A tak w ogóle to miałam przez cały czas banana na twarzy, wiecie? Bo radość dawało nawet to, że napisy na ulicach są po polsku: szewc, sklep spożywczy, kawiarnia, apteka albo zwykłe reklamy na billboardach :)

niedziela, 23 marca 2014

Gdzie byłam, gdy mnie nie było

Oh... minęło już tyle czasu, że nie wiem od czego zacząć..
Najpierw było San Valentino, o którym zapomniałam napisać, bo w sumie to nie było o czym pisać, ale te zdjęcia z kolacji w restauracji muszę dać:




Jeśli nie wiecie, co to jest - to Tiramisu! Tak, podane w taki sposób. Po prawej to migdały, po lewej w małym, białym kubeczku to kreda do pisania, bo tacka to jest tablica. Na tym klienci piszą potem swoje wrażenia :)

Potem nadeszła wcześnie wiosna:


Oba te zdjęcia zrobiłam 19 lutego :)

Potem minęło 10 dni i poleciałam do Polski. Musiałam być we Wrocławiu na 1 marca, bo miałam odbieranie mieszkania od poprzednich najemców i przekazanie go nowym a wolałam to zrobić sama, niż prosić kogoś, tym bardziej, że cała moja rodzina mieszka w Kołobrzegu.
O pobycie w Polsce napiszę w następnym poście, bo dużo tego będzie.

Z Polski wróciłam 8 marca razem z moją mamą, która przyjechała do mnie wreszcie w odwiedziny po 4 latach :) Wyjechała niecały tydzień temu a ja powoli wracam do normalności. No i muszę nadrobić Wasze blogi!