Trochę mi szkoda, że CSI Miami zakończono, bo ze wszystkich CSI
najbardziej lubiłam własnie Miami. Pewnie bardziej ze względu na to, że
było zawsze pełne kolorów, plaż itp, niż na akcje, która faktycznie była
ostatnio często jakaś naciągana... Widziałam kiedyś wywiad z jedną z
autorek, która mówiła, że każdy odcinek jest z jakims motywem
kolorystycznym. Od tej pory zawsze zauważałam, że autorzy mają coś
zielonego, czerwonego itp z ubrań. Zastanawiało mnie natomiast to,
dlaczego zawsze ulice były tam mokre? Przecież w Miami nie pada co
chwilę, prawda? Po CSI Miami najbardziej lubię NY, po prostu uwielbiam
oglądać to miasto w każdym filmie. No a na końcu listy jest CSI Las
Vegas.
Oczywiście przepadałam za klasykami wśród seriali
ostatnich lat, jak 90210, Friends, Sopranos, Dawson's Creek (ten ostatni
-wszystkie sezony chyba- leciał przez to całe lato w tv włoskiej).
Uwielbiałam też: LOST, Prison Break, 24 czy Desperate Housewifes.
Lubiłam też Weeds, ale obejrzałam 2 sezony, potem już nie było w tv i
jakoś przestałam. Kiedyś lubiłam też Dr. Housa, ale potem jakoś miałam
wrażenie, ze każdy z odcinków i te choroby to jakieś naciągane i bardzo
"lekarskie". No i nudnawe.
Z takich dosyć nowości, to bardzo
lubię Fringe, The Mentalist i Glee, chociaż tak, tak- wiem, ze ten Glee
to dla nastolatków, ale lubię go z powodu tych innych aranżacji różnych
hitów ostatnich lat:) No i na pewno wart uwagi jest Nurse Jackie-
nareszcie jakiś "inny" serial o światku doktorskim.
Odkryłam
już całkiem ostatnio "Once Upon the Time" - obejrzałam cały 1szy sezon i
czekam na drugi. "Touch" - uwielbiam, przy każdym prawie odcinku
roniłam łzy... Czekam na następny sezon z niecierpliwością! Zawiodłam
się natomiast tak reklamowanym, że będzie z atmosferą, jak w "Miasteczku
Twin Peaks" - "The Killing". Owszem, może być jako taki sobie serial o
dochodzeniu, ale żeby miał coś wspólnego z Twin Peaks? Bo było ciemno i
prawie zawsze padało? Pierwszy sezon mnie znudził, dopiero w drugim coś
się zaczęło dziać, ale i tak był taki sobie.
Zaczęli puszczać u nas właśnie "Homeland". Pierwsze trzy odcinki mnie zaintrygowały, zobaczymy jak będzie dalej.
No
i można powiedzieć, że "odkryłam" ostatnio "Dextera". Tzn, widziałam
kiedyś dawno 1szy sezon, ale potem przeoczyłam 2gi w tv i jak już
widziałam, że leci 3ci, to nie chciałam się wczuwać bez obejrzenia
wszystkiego a nie mogłam się zabrać, żeby ściągnąć po kolei. I lata
leciały. W tym roku, na sam koniec lipca kupiłam mojemu S. na urodziny
cale dwa pierwsze sezony Dextera, bo nigdy nie widział i chciał
obejrzeć. Zaczęliśmy oglądać może 30 lipca, do dzisiaj jesteśmy już w
połowie 6tego sezonu! Można powiedzieć, ze oboje pokochaliśmy Dextera, z
tą jego anielską twarzą i niewinnym uśmiechem.. A za dwa dni siódmy sezon zaczyna się w USA.
Life

piątek, 28 września 2012
sobota, 15 września 2012
Dziękuję
Dziękuję jeszcze raz Wam wszystkich kochani za wszelkie słowa otuchy i współczucia. I te na blogu i w mailach i na FB. Wszystkie bardzo dużo dla mnie znaczą. Przepraszam wszystkich, co wpisali komentarze po 2-3 razy, bo nie byli pewni czy się zapisały. Zapisały się wszystkie, tylko, że nie wiedziałam, ze miałam włączoną opcję moderowania, a żadne maile nie przychodziły z powiadomieniem, więc komentarze grzecznie czekały na publikację.
Prawdą jest, że czas pomaga we wszystkim i zarówno fizycznie jak i psychicznie można powiedzieć, że wszystko wóciło do normy.
Jeśli tylko znowu się uda, to na pewno będę drżeć ze strachu przez pewnie 6 miesiecy i nikomu nie będę chciała powiedzieć..
Na stronie moim starym blogu widzę, że mi zmienili layout, tak jak zapowiadali i nie mogę się do niego dostać, bo hasło nie działa. Za każdym razem, jak prosze o wygenerowanie nowego, to musze czekać 3 godz na jego wpisanie. A potem zapominam, wyłączam komputer i notki nie dodaję:)
Prawdą jest, że czas pomaga we wszystkim i zarówno fizycznie jak i psychicznie można powiedzieć, że wszystko wóciło do normy.
Jeśli tylko znowu się uda, to na pewno będę drżeć ze strachu przez pewnie 6 miesiecy i nikomu nie będę chciała powiedzieć..
Na stronie moim starym blogu widzę, że mi zmienili layout, tak jak zapowiadali i nie mogę się do niego dostać, bo hasło nie działa. Za każdym razem, jak prosze o wygenerowanie nowego, to musze czekać 3 godz na jego wpisanie. A potem zapominam, wyłączam komputer i notki nie dodaję:)
wtorek, 4 września 2012
Szał zakupów
Gdziekolwiek jadę na wakacje- oprócz wypoczywania i zwiedzania -
staram sie zawsze zajrzeć do jakiegoś lokalnego supermarketu. Uwielbiam
oglądać, co w danym kraju jedzą czy piją. No i oczywiście próbować też:)
Oglądam sery, wędliny, herbaty, egzotyczne owoce i warzywa, napoje i
słodycze. Co kraj- to coś innego.
Ostatnio na Fuerteventura kupiłam dżem z kaktusa! A dokładniej z owoców opuncji. Owoce te można też kupić we Włoszech ale nie za bardzo za nimi przepadam. Nic specjalnego jeśli chodzi o smak a do tego setki małych pesteczek w środku.

Za to dżem bardzo dobry, chociaż nie potrafię porównać smaku do niczego, co znam:) Słodki, niezbyt gęsty.
We Włoszech na początku byłam zafascynowana ich szynkami i dojrzewającymi serami. Nie mają jednka praktycznie żadnego wyboru, jeśli chodzi o serki do smarowania- wszystkie są śmietankowe, bez dodatków. Ostatnio weszła na rynek Philadelia i dali z oliwkami, tuńczykiem i szynką. Ale w porównaniu do naszych Turek, Ostrowia czy sprowadzanych Hochland i Almette- to smaki są słabe, no i nie ma wyboru. Mało mają też wyboru herbat, no bo tu herbatę się pije głównie w zimie albo w szpitalu:) Za to mają dziesiątki rodzajów i marek kawy no i oczywiscie ciastek "na śniadanie", bo zarówno dzieci jak i dorośli- to właśnie jedzą na śnadanie! Ja tam zaraz jestem głodna, więc wciąż jadam śniadania typowo polskie: jakiś serek, parówka czy jajka.
W Stanach oczy miałam jak pięć złotych, gdy zobaczyłam ogromną, długą alejkę w supermarkecie- tylko z płatkami śniadaniowymi! Tylu rodzajów to nigdzie nie widziałam (we Włoszech też jest mało rodzajów, bo nie jedzą ich tak często. Reklamują je zawsze przed latem, ze jak to będzie się jeść zamiast ciastek, to się schudnie do sezonu bikini:)). To, co do tej pory mi sie podoba w Stanach, to że w sklepach mozna dostać naprawdę wszystko, jest mnóstwo wyboru, nawet rzeczy z innych państw (jak np polskie pierogi czy kiełbasa). Nie będę tu pisać o tym, ze w większosći to zywność mocno przetworzona itp, bo nie o tym jest post.
W Stanach bardzo lubiłam tzw. kupony do wycinania - były w sobotnim Washington Post. Można było znaleźć czasami fajne zniżki na kosmetyki czy inne rzeczy. Nie wiem, czy widzieliście kiedykolwiek na TLC ten program "Extreme Couponing" . Opowiada o tym, jak obecnie, w czasach kryzysu wielu Amerykanów korzysta z tych kuponów, aby zaoszczędzić. Szkoda, że nie ma czegoś takiego we Włoszech - naprawdę można wyjść ze sklepu z pełnym koszykiem i nie zapłacić nic albo prawie nic! Jednak co mnie dziwi- że można łączyć wszystkie oferty naraz: np kupon jest na zniżkę 1$ na jakiś produkt. W sklepie akurat w tym dniu jest zniżka np 0,50$ i dodatkowo podwajają zniżkę w kasie. W efekcie czego czasami za jakis produkt nie dość, że nic się nie płaci- sklep jeszcze musi oddać no 0,50$!! Takie rzeczy to tylko w Ameryce, hehe... Zarówno we Włoszech jak i w Polsce- gdy jest jakaś promocja na towar, to jest zawsze napisane, ze nie łączy się z żadnymi innymi zniżkami, promocjami, ofertami itp. I że na 1 osobę jest max ileś tam sztuk. A ci Amerykanie nie dość, że łączą wszystkie promocje, to jeszcze ogołacają normalnie półki: biorą ze 100 szt! Ja rozumiem osoby, które mają duże rodziny, że to się zaoszczędza, ale niektórzy z nich to już naprawdę przesadzają. Mają w domach np ze 100 szamponów, ze 100 płatków śniadaniowych czy chipsów itp. No ja przepraszam, ale to wszystko przecież ma termin ważności!? Po co kupować setki szt czegoś, czego nawet nie zużyję w 2 lata? Bo do tego nie przestają kupować - kupują dla samego kupowania.. Masakra jakaś. Podziwiam natomiast tych, którzy kupują na cele dobroczynne. No i oczywiście to, jak potrafią organizować listę zakupów: godzinami w domu liczą, robią specjalne tabeli w excelu, mają specjalne segregatory na kupony. A potem spędzają w supermarkecie ok 4 godz. Ufff....
Ostatnio na Fuerteventura kupiłam dżem z kaktusa! A dokładniej z owoców opuncji. Owoce te można też kupić we Włoszech ale nie za bardzo za nimi przepadam. Nic specjalnego jeśli chodzi o smak a do tego setki małych pesteczek w środku.
Za to dżem bardzo dobry, chociaż nie potrafię porównać smaku do niczego, co znam:) Słodki, niezbyt gęsty.
We Włoszech na początku byłam zafascynowana ich szynkami i dojrzewającymi serami. Nie mają jednka praktycznie żadnego wyboru, jeśli chodzi o serki do smarowania- wszystkie są śmietankowe, bez dodatków. Ostatnio weszła na rynek Philadelia i dali z oliwkami, tuńczykiem i szynką. Ale w porównaniu do naszych Turek, Ostrowia czy sprowadzanych Hochland i Almette- to smaki są słabe, no i nie ma wyboru. Mało mają też wyboru herbat, no bo tu herbatę się pije głównie w zimie albo w szpitalu:) Za to mają dziesiątki rodzajów i marek kawy no i oczywiscie ciastek "na śniadanie", bo zarówno dzieci jak i dorośli- to właśnie jedzą na śnadanie! Ja tam zaraz jestem głodna, więc wciąż jadam śniadania typowo polskie: jakiś serek, parówka czy jajka.
W Stanach oczy miałam jak pięć złotych, gdy zobaczyłam ogromną, długą alejkę w supermarkecie- tylko z płatkami śniadaniowymi! Tylu rodzajów to nigdzie nie widziałam (we Włoszech też jest mało rodzajów, bo nie jedzą ich tak często. Reklamują je zawsze przed latem, ze jak to będzie się jeść zamiast ciastek, to się schudnie do sezonu bikini:)). To, co do tej pory mi sie podoba w Stanach, to że w sklepach mozna dostać naprawdę wszystko, jest mnóstwo wyboru, nawet rzeczy z innych państw (jak np polskie pierogi czy kiełbasa). Nie będę tu pisać o tym, ze w większosći to zywność mocno przetworzona itp, bo nie o tym jest post.
W Stanach bardzo lubiłam tzw. kupony do wycinania - były w sobotnim Washington Post. Można było znaleźć czasami fajne zniżki na kosmetyki czy inne rzeczy. Nie wiem, czy widzieliście kiedykolwiek na TLC ten program "Extreme Couponing" . Opowiada o tym, jak obecnie, w czasach kryzysu wielu Amerykanów korzysta z tych kuponów, aby zaoszczędzić. Szkoda, że nie ma czegoś takiego we Włoszech - naprawdę można wyjść ze sklepu z pełnym koszykiem i nie zapłacić nic albo prawie nic! Jednak co mnie dziwi- że można łączyć wszystkie oferty naraz: np kupon jest na zniżkę 1$ na jakiś produkt. W sklepie akurat w tym dniu jest zniżka np 0,50$ i dodatkowo podwajają zniżkę w kasie. W efekcie czego czasami za jakis produkt nie dość, że nic się nie płaci- sklep jeszcze musi oddać no 0,50$!! Takie rzeczy to tylko w Ameryce, hehe... Zarówno we Włoszech jak i w Polsce- gdy jest jakaś promocja na towar, to jest zawsze napisane, ze nie łączy się z żadnymi innymi zniżkami, promocjami, ofertami itp. I że na 1 osobę jest max ileś tam sztuk. A ci Amerykanie nie dość, że łączą wszystkie promocje, to jeszcze ogołacają normalnie półki: biorą ze 100 szt! Ja rozumiem osoby, które mają duże rodziny, że to się zaoszczędza, ale niektórzy z nich to już naprawdę przesadzają. Mają w domach np ze 100 szamponów, ze 100 płatków śniadaniowych czy chipsów itp. No ja przepraszam, ale to wszystko przecież ma termin ważności!? Po co kupować setki szt czegoś, czego nawet nie zużyję w 2 lata? Bo do tego nie przestają kupować - kupują dla samego kupowania.. Masakra jakaś. Podziwiam natomiast tych, którzy kupują na cele dobroczynne. No i oczywiście to, jak potrafią organizować listę zakupów: godzinami w domu liczą, robią specjalne tabeli w excelu, mają specjalne segregatory na kupony. A potem spędzają w supermarkecie ok 4 godz. Ufff....
Subskrybuj:
Posty (Atom)