Za drugim razem jest inaczej.
Test pozytywny jest ogromnym zaskoczeniem, bo "przecież w tym miesiącu nie staraliśmy się za bardzo. To był tylko 'jeden strzał' w odpowiedni dzień.."
Jest oczywiście radość, ale taka nieśmiała, tak bardzo schowana w najgłębszym kąciku duszy. Bo strach jest większy. Ogromny. "Czy znowu skończy się źle?..."
Tym razem nie szalejemy z radości. Boimy się o tym myśleć a co dopiero mówić. Mówimy tylko rodzicom. Nie chcemy gratulacji, nie robimy planów, nie myślimy o następnych miesiącach, tylko o dniach. Nie wybiegamy myślami w przyszłość.
Każda wizyta w toalecie, to sprawdzanie bielizny, czy coś się dzieje... Każdy lekki lub inny ból brzucha napawa strachem... A jednocześnie próbuję być spokojna, dbać o siebie i za dużo nie myśleć. Dziękuję za każdy dzień, który mija. I po każdym przeżytym mam większą nadzieje, ze może jednak, może tym razem się uda i będziemy się cieszyć. Tak bardzo chcę, aby się udało....
Tym razem specjalistyczne książki leżą niewyciągnięte w głębi szafy. Nie czytam i nie sprawdzam na internecie, co się dzieje w którym tygodniu. Nie wyobrażam sobie nic.
Po 5 dniach mam okropną grypę żołądkową z temperaturą 38. Po dwóch dniach czuję się lepiej, ale oczywiście boję się, czy to mogło mi w jakiś sposób zaszkodzić.
Ginekolog przez telefon uspokaja mnie i każe zrobić badanie krwi na wysokość beta HCG. Wynik jest ok. Badanie trzeba powtórzyć po 3-4 dniach. Przyrost nie jest prawidłowy, bo tylko ok 50%, a powinno być przynajmniej 116%. Martwię się przeokropnie, ale na usg jeszcze za wcześnie.
Następne badanie krwi potwierdza, że coś jest nie tak. Wciąż za niski przyrost. Czytam na necie o niskiej becie.... Wiem już, co może oznaczać. Płaczę...
Następnie dni, to czekanie. Następne badanie krwi. Odliczanie dni do usg.
Na usg idę już przygotowana psychicznie. Wiem, że badanie potwierdzi to, co przypuszczam i ja i lekarz. S. trzyma mnie za rękę. Niestety, nawet jeśli wstrzymuję oddech- nie słychać małego serduszka, widać tylko ciemną plamę - okazuje się, że nasze obawy były prawidłowe– jest pęcherzyk, ale bez zarodkaL Najczęściej oznacza to, że zarodek przestał się rozwijać i ciąża obumarła, lub że jajo od początku było puste.. Lekarz mówi, że to się zdarza dosyć często i nawet zdarzyło się jego żonie. Każe zrobić jeszcze betę za 2-3 dni, ale raczej jest pewne, że nic z tego nie będzie...
Nawet tak bardzo nie płaczę. Nie jestem załamana. Bo jakoś czułam, że tak będzie. Myślę tylko: dlaczego znowu mi się to
przytrafia??!! Dlaczego znowu
muszę przez to wszystko przechodzić?...
Boli jednak dużo mniej, niż wtedy. Bo
wtedy to było coś takiego niespodziewanego, że aż szokującego. Bo wtedy wcale nie braliśmy pod uwagę takiego scenariusza. Tym razem strach mieliśmy w sobie od początku.
Za drugim razem jest trochę łatwiej. Bo wiemy, że tak naprawdę to tego dziecka wcale tam nie było. Lepiej tak, niż usłyszeć bicie małego serca a potem dowiedzieć się, że obumarło, bo i to zdarza się dosyć często.
We Włoszech lekarze są za czekaniem, aż organizm sam sobie z tym poradzi. Czekamy więc.
Teraz każda wizyta w toalecie, to myśl, że może to już... Chcę, aby to przyszło jak najszybciej, aby mieć to
już za sobą, bo to czekanie jest okropne.. Jest mi bardzo
smutno i boję się, czy następnym razem się uda...
Mijają dwa tyg i nic. Wciąż mam wszystkie objawy ciąży. Beta zamiast spadać, wciąż wzrasta, chociaż mało. Idę na następne usg, mając maleńką nadzieję, ze może jednak coś tam w środku urosło. Badanie jednak potwierdza smutną prawdę. Do tego lekarz mówi, że skoro przez ponad 2 tyg organizm jeszcze nie zorientował się, że to pusty pęcherzyk, to dalsze czekanie wstrzymujące może być niebezpieczne, i może się skończyć krwotokiem. Dlatego wskazany jest zabieg, tym bardziej że to już 9 tyg. Łzy płyną mi jak grochy...
Na następny dzień zaczynam plamić, jakby organizm usłyszał, co się święci. To nawet lepiej, bo wszystko otworzy się naturalnie. Po 3 dniach mam zabieg w szpitalu. Robi mi go mój lekarz, więc jestem spokojna, bo tylko jemu ufam. Do tego znieczulenie jest całościowe, dzięki czemu śpię przez 30 minut i nic nie czuję, ani nie słyszę. Wieczorem tego samego dnia wracam do domu.
Dziś mija tydzień. Jestem wciąż na zwolnieniu, ale od dnia "po" czuję się dobrze i odliczam tylko dni do naszego wyjazdu. Potrzebny nam, jak nigdy. Aby zrelaksować się, odpocząć, nie myśleć. Tylko to mnie trzymało przez ostatnie 1,5 miesiąca...
Po powrocie będzie kontrola. Ale najważniejsze jest to, co już lekarz mi powiedział. Że już po 1 mies możemy znowu zacząć się starać.
Ja wiem jedno. Że dwie kreski, to nie znaczy jeszcze dziecko... To nie znaczy, że będzie 8 miesięcy przede mną... Zawsze już będę się bała..
Do trzech razy sztuka.