Life

Life

czwartek, 28 listopada 2013

Welcome to Miami!

W Miami było ciepło, co najważniejsze! Zawsze około 27 stopni C. Padało tylko 1 dzień no i 1 dzień wiało, ale było ciepło więc nie tak źle. Opaliliśmy się trochę tam a resztę na Key West, ale o tym w następnych postach.
W Miami byłam już drugi raz, ale ten pierwszy był dawno- 11 lat temu i tylko na dwa dni, więc mało co widziałam i pamiętałam.
Ugościła nas moja koleżanka jeszcze z czasów Aupair, która przeprowadziła się na Florydę 6 mies temu z zimnego Denver.

Mojemu S. podobało się wszystko, a najbardziej chyba ocean, ogromne plaże no i atmosfera. Atmosfera luzu, radości, art deco i pieniędzy... O tak, wciąż mi pokazywał, że wokół pełno drogich samochodów, jak Ferrari i jakieś inne (ja oczywiście mało co się na tym znam i nie za bardzo mnie to interesuje, haha:))
















Mi bardziej podobają się amerykańskie ciężarówki, no i rejestracje samochodowe :)





Albo takie samochodziki pocztowe- uwielbiam je! :)

Oprócz tego, że pieniądze widoczne są w samochodach to i wille są niczego sobie...
Do tego w Miami nie widuje się tak bardzo grubych ludzi, jak w innych częściach Ameryki. Tu po prostu ludzie bardzo o siebie dbają aż nawet do przesady, bo co i rusz przy drodze można było zobaczyć ogromne reklamy operacji plastycznych. Raz w sklepie widzieliśmy panią, która miała coś dziwnego z twarzą, wyglądała bardzo nienaturalnie, jakby naciągnięta maska. Bliżej okazało się, ze za uszami miał kilka świeżych (!!!) blizn - widać było, bo miała związane włosy w kucyk, a lat to może miała z 70...
Moja koleżanka pracuje w jednym z salonów spa, gdzie też zajmują się małymi poprawkami plastycznymi i opowiadała nam, że obecnie w Miami jest "moda" na powiększanie sobie pośladków!!! Moda ta przywędrowała z Columbii, gdzie prawie każda kobieta powiększa sobie pośladki, aby były bardziej jędrne i wystające... masakra normalnie! :)

Oprócz tego oczywiście jedliśmy i piliśmy...


Fajny sposób podawania frytek -  w kubełkach :)
W nast odcinku będzie o sztuce art deco i o tym, jak zostaliśmy prawie papparazzi ;-)

niedziela, 24 listopada 2013

Powrót

Tak, wróciliśmy, wróciliśmy. We wtorek dokładnie, ale od razu pojechaliśmy jeszcze na 2 dni do teściów. W domu jesteśmy od czwartku wieczorem, ja do soboty pranie za praniem robiłam, gorzej z suszeniem, bo Rzym od wtorku zalany strugami wody płynącej nieustająco z nieba... Do tego zimno, tylko 10 stopni a ta wszechobecna woda tylko potęguje to uczucie zimna.
Niemiła to zmiana po cieplutkim Miami i Key West, gdzie zazwyczaj było po 27 stopni i słoneczko. W Nowym Jorku trochę chłodniej było, bo w dzień przyjazdu tylko 10, ale zaraz potem był cały piękny, słoneczny dzień z 15C. Gorzej było z niedzielą, bo i deszczowo i mgliście, okropnie, jak na zwiedzanie pod gołym niebem:( Szkoda, ze w NY byliśmy tylko 2,5 dnia - ja bym mogła i tydzień siedzieć i pewnie by mi się nie znudziło, no ale byłam już wcześniej 3 razy, więc cieszyłam się i z tych 2 dni.

Siedzę na zdjęciami. Jest ich trochę- zgrałam wszystko na komputer z -  mojego telefonu, z mojego aparatu i z aparatu S. i nazbierało się ok 1800 zdjęć!!! Tak, jesteśmy trochę szaleni, jeżeli chodzi o zdjęcia, ale wiele z tych zdjęć było robione po kilka razy z różnymi nastawami, więc ileś tam będzie do wywalenia, bo niewyraźne, za jasne, albo za ciemne.

Obiecuję, ze 1-2 dni i zacznę od opowieści o Miami :)