Life

Life

niedziela, 30 listopada 2014

New York I love you!

Mówi się, że Nowy Jork można albo kochać, albo nienawidzić.
Ja kocham! <3
Mój S. - raczej nie cierpi.. ehhh... Zresztą, jak wielu innych ludzi, co akurat mnie wydaje się dziwne ;-)
Dla mnie Nowy Jork to miejsce tętniące życiem, pełne ludzi, kultur, języków, tradycji, smaków i zapachów. Od zawsze, od pewnie czasów dorastania - był moim marzeniem. Aby móc tam kiedyś postawić stopę, zobaczyć wszystko z bliska, poczuć, dotknąć. Za każdym razem, gdy widziałam Nowy Jork w jakimś filmie, marzyłam, żeby tam kiedyś pojechać.
Mój pierwszy raz był w 2002, gdy pojechałam na rok do Stanów jako Au Pair. Lot z Polski był do NY, bo tam, w jednym kampusie szkolnym było najpierw tygodniowe szkolenie wszystkich dziewczyn z całego świata. I tam zrobiono dla nas wycieczkę do centrum. Nie wierzyłam własnym oczom, widząc Times Square, Manhattan, widok z Empire State Building i Statuę Wolności w dali. To było zaledwie kilka godzina a ja już się zakochałam w tym mieście :)
Nie wyobrażałam sobie, że jeszcze w przeciągu roku wrócę tutaj dwa razy. Najpierw w lecie, z rodziną amerykańską u której opiekowałam się dziećmi - przyjechaliśmy do dziadków, ale ja dostałam dwa dni wolnego na zwiedzanie. Była ze mną siostra, która przyjechała mnie odwiedzić. Mieszkałyśmy w motelu w centrum, popłynęłyśmy na wyspę, gdzie jest Statua Wolności, byłyśmy oglądać szczątki WTC i w Madame Tussauds Museum.
Potem, zimą znowu wróciłam - tym razem ja odwiedzałam drugą siostrę, która mieszkała w Connecticut u rodziny, której dziećmi się opiekowała. Pojechałam do niej w odwiedziny i oczywiście pociągiem podjechałyśmy na dzień do NY. Ona też jest w nim zakochana :)

Czwarty raz to było lato 2006. Pojechałam odwiedzić "moją" amerykańską rodzinkę w Waszyngtonie DC i przy okazji w Nowym Jorku-  dwie koleżanki z bloga: Agę i Swert :) Znowu połaziłam, a przy okazji zgubiłam się w Chinatown z wielką walizką a nikt z tych Chińczyków praktycznie nie mówił po angielsku! Jak oni mogą tam żyć tak wiele lat? :)

No i teraz był piąty raz. Tym zrazem z moim S. Byłam przekonana, ze gdy się znajdzie razem ze mną na Times Square i zobaczy te wszystkie neony,światła, ruch, ludzi- to się zakocha tak samo, jak ja.
A on powiedział: "Boże! Nigdy w życiu nie widziałem tylu ludzi w jednym miejscu, idących w różne strony bez żadnego celu! Toż to gorzej, niż w Rzymie przed Świętami!" Pufff... Urok minął :)

Pewnie myślicie: "Jak można nie lubić NY?" No cóż, nawet sami Amerykanie są podzieleni. Wielu z nich- między innymi mąż mojej przyjaciółki- twierdzą, ze to miasto jest brzydkie, brudne, chaotyczne, zakorkowane, zatłoczone,  pełne ludzi i różnych tzw "ludzkich elementów". No po prostu syfiaste, śmierdzące i do tego niebezpieczne.
No cóż, trochę w tym prawdy jest. Oczywiście centrum miasta wygląda inaczej, niż pozostałe dzielnice czy przedmieścia, ale moim zdaniem jest tak w większości wielkich miasta na każdym świecie.
No cóż, trudno- ja tam NYC będę kochać zawsze a S. nie musi ;-)
Musicie sami zdecydować, kochać, czy nie?







Widok z okna naszego pokoju w hotelu mieliśmy taki:

W nocy

W dzień
W następnym odcinku opowiem, co widzieliśmy.


PS. Tak, wiem, że ta podróż była rok temu, w listopadzie. Ale nigdy nie napisałam o NYC a obiecałam, więc jest :)