Life

Life

środa, 30 października 2013

Do trzech razy sztuka

Za drugim razem jest inaczej.

Test pozytywny jest ogromnym zaskoczeniem, bo "przecież w tym miesiącu nie staraliśmy się za bardzo. To był tylko 'jeden strzał' w odpowiedni dzień.."
Jest oczywiście radość, ale taka nieśmiała, tak bardzo schowana w najgłębszym kąciku duszy. Bo strach jest większy. Ogromny. "Czy znowu skończy się źle?..."
Tym razem nie szalejemy z radości. Boimy się o tym myśleć a co dopiero mówić. Mówimy tylko rodzicom. Nie chcemy gratulacji, nie robimy planów, nie myślimy o następnych miesiącach, tylko o dniach. Nie wybiegamy myślami w przyszłość.
Każda wizyta w toalecie, to sprawdzanie bielizny, czy coś się dzieje... Każdy lekki lub inny ból brzucha napawa strachem... A jednocześnie próbuję być spokojna, dbać o siebie i za dużo nie myśleć. Dziękuję za każdy dzień, który mija. I po każdym przeżytym mam większą nadzieje, ze może jednak, może tym razem się uda i będziemy się cieszyć. Tak bardzo chcę, aby się udało....
Tym razem specjalistyczne książki leżą niewyciągnięte w głębi szafy. Nie czytam i nie sprawdzam na internecie, co się dzieje w którym tygodniu. Nie wyobrażam sobie nic.

Po 5 dniach mam okropną grypę żołądkową z temperaturą 38. Po dwóch dniach czuję się lepiej, ale oczywiście boję się, czy to mogło mi w jakiś sposób zaszkodzić.
Ginekolog przez telefon uspokaja mnie i każe zrobić badanie krwi na wysokość beta HCG. Wynik jest ok. Badanie trzeba powtórzyć po 3-4 dniach. Przyrost nie jest prawidłowy, bo tylko ok 50%, a powinno być przynajmniej 116%. Martwię się przeokropnie, ale na usg jeszcze za wcześnie.
Następne badanie krwi potwierdza, że coś jest nie tak. Wciąż za niski przyrost. Czytam na necie o niskiej becie.... Wiem już, co może oznaczać. Płaczę...
Następnie dni, to czekanie. Następne badanie krwi. Odliczanie dni do usg.
Na usg idę już przygotowana psychicznie. Wiem, że badanie potwierdzi to, co przypuszczam i ja i lekarz. S. trzyma mnie za rękę. Niestety, nawet jeśli wstrzymuję oddech- nie słychać małego serduszka, widać tylko ciemną plamę - okazuje się, że nasze obawy były prawidłowe– jest pęcherzyk, ale bez zarodkaL  Najczęściej oznacza to, że zarodek przestał się rozwijać i ciąża obumarła, lub że jajo od początku było puste.. Lekarz mówi, że to się zdarza dosyć często i nawet zdarzyło się jego żonie. Każe zrobić jeszcze betę za 2-3 dni, ale raczej jest pewne, że nic z tego nie będzie...

Nawet tak bardzo nie płaczę. Nie jestem załamana. Bo jakoś czułam, że tak będzie. Myślę tylko: dlaczego znowu mi się to przytrafia??!! Dlaczego znowu muszę przez to wszystko przechodzić?...
Boli jednak dużo mniej, niż wtedy. Bo wtedy to było coś takiego niespodziewanego, że aż szokującego. Bo wtedy wcale nie braliśmy pod uwagę takiego scenariusza. Tym razem strach mieliśmy w sobie od początku.
Za drugim razem jest trochę łatwiej. Bo wiemy, że tak naprawdę to tego dziecka wcale tam nie było. Lepiej tak, niż usłyszeć bicie małego serca a potem dowiedzieć się, że obumarło, bo i to zdarza się dosyć często.

We Włoszech lekarze są za czekaniem, aż organizm sam sobie z tym poradzi. Czekamy więc.
Teraz każda wizyta w toalecie, to myśl, że może to już... Chcę, aby to przyszło jak najszybciej, aby mieć to już za sobą, bo to czekanie jest okropne.. Jest mi bardzo smutno i boję się, czy następnym razem się uda... 
Mijają dwa tyg i nic. Wciąż mam wszystkie objawy ciąży. Beta zamiast spadać, wciąż wzrasta, chociaż mało. Idę na następne usg, mając maleńką nadzieję, ze może jednak coś tam w środku urosło. Badanie jednak potwierdza smutną prawdę. Do tego lekarz mówi, że skoro przez ponad 2 tyg organizm jeszcze nie zorientował się, że to pusty pęcherzyk, to dalsze czekanie wstrzymujące może być niebezpieczne,  i może się skończyć krwotokiem. Dlatego wskazany jest zabieg, tym bardziej że to już 9 tyg. Łzy płyną mi jak grochy...
Na następny dzień zaczynam plamić, jakby organizm usłyszał, co się święci. To nawet lepiej, bo wszystko otworzy się naturalnie. Po 3 dniach mam zabieg w szpitalu. Robi mi go mój lekarz, więc jestem spokojna, bo tylko jemu ufam. Do tego znieczulenie jest całościowe, dzięki czemu śpię przez 30 minut i nic nie czuję, ani nie słyszę. Wieczorem tego samego dnia wracam do domu.

Dziś mija tydzień. Jestem wciąż na zwolnieniu, ale od dnia "po" czuję się dobrze i odliczam tylko dni do naszego wyjazdu. Potrzebny nam, jak nigdy. Aby zrelaksować się, odpocząć, nie myśleć. Tylko to mnie trzymało przez ostatnie 1,5 miesiąca...
Po powrocie będzie kontrola. Ale najważniejsze jest to, co już lekarz mi powiedział. Że już po 1 mies możemy znowu zacząć się starać.
Ja wiem jedno. Że dwie kreski, to nie znaczy jeszcze dziecko... To nie znaczy, że będzie 8 miesięcy przede mną... Zawsze już będę się bała..
Do trzech razy sztuka.


niedziela, 20 października 2013

Ksiażki mojego dzieciństwa

Ostatnio sentymentalna się stałam...
Gdzieś na jednej ze stronek na FB o wspomnieniach z PRL zobaczyłam książkę "Karolcia" i od razu postanowiłam ja zdobyć - była jedną z moich ulubionych w dzieciństwie. Gdy w kwietniu była u mnie w Rzymie Kasia, mówiła mi, że sobie kupiła w Polsce, bo została wznowiona. I faktycznie- szybko znalazłam na allegro, w dodatku z kompletem z drugą częścią! No i wzięło mnie na wspomnienia:)


Pamiętacie te małe, kolorowe książeczki, które każdy prawie miał w domu? "Poczytaj mi mamo". Miałyśmy ich z siostrą mnóstwo, ale żadna niestety się nie zachowała. Pytałam ostatnio mamy, co się stało z tymi naszymi wszystkimi książkami i powiedziała mi, ze wtedy to takie czasy były, ze jak z nich wyrosłyśmy, to same chciałyśmy oddać młodszemu kuzynostwu a resztę w prezencie dla biblioteki miejskiej.. Hmm, byłyśmy dobrymi dziewczynkami ;-) szkoda tylko, ze nie myślałyśmy o sobie, bo by się teraz przydały te książeczki:)
Nasza Księgarnia zebrała nie tak dawno wszystkie te książeczki w jedną, dużą i wydała jako zbiór. Zresztą nie tylko jedną , bo jest już kilka części. Oczywiście na liście do kupienia :)



Zresztą, jak dobrze poszukać, to okazuje się, ze wiele książek z naszego dzieciństwa Nasza Księgarnia wznowiła, jak np "Dzieci z Bullerbyn", które uwielbiałam! I wcale mnie nie przeraziła jej grubość, gdy zadali ją w szkole do czytania:) Wznowione wydanie jest w takiej samej formie, jak lata temu, z tymi samymi ilustracjami! Książka oczywiście już kupiona!
Wystarczy na ich stronie kliknąć na dział "klasyka" i okazuje się, że są i Muminki, i "O wróbelku Elemelku", "Czarna owieczka", "Ten obcy", "Oto jest Kasia", "Nie płacz koziołku", "Pippi Pończoszanka", "Miś Uszatek", seria o Mikołajku, "Szatan z VII klasy", "Kubuś Puchatek" "Baśnie polskie", książki Wandy Chotomskiej, Ludwika Jerzego Kerna i Jana Brzechwy.
Jeśli chodzi o Brzechwę, to pamiętam  to  wydanie i okazuje się, że w internecie można wszystko znaleźć i niektóre wydawnictwa wydaja ksiazki w starej szacie graficznej. Oczywiście oprócz tego można też dostać wiele na allegro, w dodatku stare wydania, jednak co niektórzy podają ceny naprawdę z kosmosu...

Natomiast wydawnictwo Dwie Siostry wznowiło (jednak w nowej wersji, z innymi obrazkami) następną z moich ukochanych książek: "Kłopoty rodu Pożyczalskich" . Czekam na następne części, bo było ich aż pięć.
Do tego mają też "Babcię na jabłoni"!

W ogóle, jak tak sobie posurfowałam na necie, to odkryłam tyle tytułów, o których już dawno zapomniałam, jak: "Dziewczyna i chłopak", "Zapałka na zakręcie", "Bromba", "Ferdynad Wspaniały", "Plastusiowy pamiętnik", "Chłopcy z placu broni", cała seria "Mary Poppins", "Tajemniczy ogród", "Mała księżniczka", cała seria Jeżycjady, Baśnie Andersena. Nie przeczytałam natomiast niczego z Pana Samochodzika, ani jakoś nie potrafiłam się przemóc do "Ani z Zielonego Wzgórza."
Jest wiele stron, blogów itp o książkach z naszego dzieciństwa, niektórzy nawet robią skany kilku stron i wiecie co? Okazuje się, że nasza pamięć jest niesamowita- widzę te obrazki i pamiętam je doskonale!!:)

http://lubimyczytac.pl/ksiazki/polka/143/ksiazki-z-dziecinstwa
http://pstrobazar.blogspot.it/
http://jarmila09.wordpress.com/
http://zestarejskrzyni.blox.pl/html
http://kufferek.blogspot.it/
http://zakladka-do-ksiazki.blogspot.it/
http://mojeksiazeczki.blox.pl/html

Nigdzie nie mogę dostać "Kuchni pełnej cudów" Marii Terlikowskiej i jej drugiej części "Kuchnia z niespodzianką".
Były to moje pierwsze książki kucharskie. Tzn, widziałam na allegro, ale trochę drogie.. Chociaż jak się zawezmę to pewnie kupię i tak.
No i chciałabym "Mam 6 lat".

Tak w ogóle, to pamiętam, że gdy byłam mała to nawet bibliotekę domową miałam- porobiłam spis książek, ponumerowałam je i porobiłam w środku na drugiej stronie książki- kółeczka z napisem "biblioteka domowa" i numerkiem. Miałam wszystko skatalogowane i wypożyczałam je koleżankom z bloku i ze szkoły, każda miała swoją kartę biblioteczną:)
Oczywiście byłam tez zapisana do biblioteki miejskiej i szkolnej a moim marzeniem było w przyszłości zostać bibliotekarką, bo bałam się, że nie zdążę przeczytać w moim życiu wszystkich książek, na które mam ochotę!
No cóż, bibliotekarką nie zostałam, ale nadal obawiam się, że życia mi nie starczy na przeczytanie wszystkiego, co bym chciała:))

piątek, 4 października 2013

Na szaro

W pracy zrobili mnie na szaro.
Gdy zaczynałam pracę w kwietniu powiedziano mi, że będą trzy umowy na 3 miesiące, a potem się zobaczy. Byłam więc pewna, że do końca grudnia nie muszę się o nic martwić.
Na początku września napisałam podanie o urlop, na co dyrektor mi powiedział, że "no ale twoja umowa kończy się 30 września, więc jak ten urlop przeniesiemy?" "Że co? Że jak?!"
Okazało sie, że oczywiście wg prawa, trzecia umowa musi być na czas nieokreślony, no a u mnie w pracy takich nie robią i aby obejść przepisy - muszę nie pracować przez 15 dni, aby potem można było znowu dać mi umowę, liczoną już jako pierwszą..
Wkurzyłam się, bo cały urlop trzymałam właśnie na listopad, a jak pytałam czy mogę wziąć urlop w październiku, to odp była, że "nie, bo jest wysoki sezon i dużo roboty".
Powiedziałam do właścicieli hotelu, że w takim razie chcę całą ostatnią pensję za wrzesień i odprawę wypłaconą w październiku, łącznie z wypłatą za cały niewykorzystany urlop, a w listopadzie, gdy będzie nowa umowa- pójdę na urlop bezpłatny. Mogłabym się niby z nimi dogadać i przenieść ten urlop, ale nie ufam im, bo zalegają z wypłatami, są niesłowni itp.. Generalnie to juz nie raz myślałam, aby odejść i szukać czegoś innego, ale miejsce jako miejsce nie jest złe, mam dosyć blisko do domu, zdobywam doświadczenie no i czekałam do urlopu, bo kto mi da w nowej pracy od razu urlop?

No więc miałam niby te 15 dni nie pracować, ale zdali sobie sprawę, ze nie mają nikogo, kto by mnie zastąpił, więc przyszli z wazeliną, że mi zrobią inny rodzaj umowy na te 15 dni- na zlecenie. Nie chciało mi się już nimi kłócić i powiedziałam, że ok, a potem w listopadzie, grudniu i tak zobaczę, co zdecyduję..