Life

Life

wtorek, 7 maja 2013

I wreszcie przyszedł maj, zrobiło się gorąco..

Tak mi chodzi po głowie ta piosenka starego Varius Manx... Tylko to gorąco trwało krótko, 3 dni, znowu jest chłodno i pada a my już chcieliśmy rozpocząć sezon plażowy:)

Kwiecień minął tak szybko, że ledwie się obejrzałam. Zaraz po Wielkanocy, na początku miesiąca przyjechała na kilka dni z mężem moja przyjaciółka ze Stanów - Kasia.  To był już jej 3 raz (2-gi od kiedy tu mieszkam), ale dla Mika to było po raz pierwszy, więc był zachwycony. Zresztą on jest właśnie z "tych Amerykanów", co się zachwycają historią i sztuką starej Europy, no i do tego jest fanem antycznych Rzymian, więc, jak to powiedziała Kasia- zatrzymywał się przy każdym kamieniu i wyobrażał sobie przemawiającego Cezara  ;-)
Ale oczywiście oprócz tego, to rozpieszczali podniebienia włoskim jedzeniem, w czym brałam czynny udział:) Spróbowali też pizzę własnoręcznej roboty mojego S, w restauracji, gdzie pracuje. I byli u nas, gdzie S. przygotowal super kolacje z chyba 6 przystawkami...

Z Kasią znamy się od ponad 10 lat. Poznałyśmy się za Wielką Wodą, gdy obie byłyśmy Au Pair. Ona była tam od kilku miesięcy wcześniej niż ja, więc pokazywała mi sklepy, poznawała z innymi dziewczynami. Często gadałyśmy przez tel, razem spędzałyśmy weekendy. Razem poznałyśmy jej Mika- w barze karaoke, gdzie my byłyśmy z naszą "polską mafią" a on z kolegami z pracy. Byłam nawet na ich pierwszej randce, haha! Miała to być "randka" łączona, bo Kasia nie chciała iść sama, bo nigdy nie wiadomo kim tak naprawdę jest ta osoba, a Mike miał przyprowadzić jakiegoś kolegę "dla mnie". Kolega dziwnym trafem nie dotarł, za to ja przez całe popołudnie czułam się, jak piąte koło u wozu, czy jakaś przyzwoitka! :) Byłam potem świadkiem ich wzajemnego zauroczenia i zaraz zakochania po uszy. Ehhh, jak ja jej zazdrościłam wtedy tej pięknej miłości! :)
Później ja wróciłam do Polski, a ona została tam, właśnie głównie ze względu na niego. Bodajże po roku wzięli ślub cywilny w Stanach a potem było weselicho w Polsce. Pamiętam, jak się zastanawiałam, jak to musi być dziwnie i na pewno trudno być z kimś, do kogo przez całe życie musisz mówić w innym języku...
A teraz sama tak mam z moim S.... :))  I wcale to nie jest trudne, czasami jak używam przy nim polskich słów, to jakoś wydają mi się nie na miejscu..

W ciagu tych lat widywalysmy sie, gdy tylko to bylo mozliwe. Prawie za kazdym razem, gdy ona byla w Polsce, to albo mnie odwiedzala we Wroclawiu, albo ja bylam u niej w Skierniewicach. Bylam tez u niej w Stanach, a gdy bylam ostatnio e Chicago, na slubie mojej siostry, to Kasia przyleciala tam specjalnie, aby sie ze mna spotkac!

No ale wracajac do obecnego kwietnia, po kilku dniach Kasia i Mike wyjechali, a zaraz po 3 dniach wyjechał mój S.... Miał przyznany urlop już w styczniu i nie mógł tego przełożyć, bo to urlop zeszłoroczny, a u mnie w pracy nie zgodzili się, abym od razu na początku pracy brała tydzień wolnego, nawet jeśli chciałam to wziąć jako bezpłatny.. Co miał więc robić na urlopie S? Siedzieć w domu? No ale prawie przez 3 tyg? (bo tyle miał wolnego). Jechać gdzieś? Ale gdzie samemu?
W końcu zdecydował i pojechał na kilka dni do Wrocławia, przy okazji sprawdził moje mieszkanie, gdzie od 1 kwietnia zmieniły mi się po 4 latach lokatorki. Wymienił im zamki, pozwiedzał trochę Wrocław a potem przeniósł się do Krakowa, bo tam jeszcze nigdy nie był. Bardzo mu się podobało, ale mówił, że samemu to jednak nie to..
Oczywiście zazdrościłam, jak diabli, bo tez bym do Polski chętnie poleciała, no ale cóż. Tęskniłam też strasznie za nim, każdy dzień wydawał mi się jednakowy. Nikt mi nie gotował włoskich specjałów, a te z mojej ręki nie smakowały tak samo, więc wolałam robić rzeczy polskie.
Potem wrócił na 1 dzień z dobrociami polskimi i zaraz pojechał do swoich rodziców w regionie Marche, po drugiej stronie włoskiego buta, nad Adriatykiem.

Aż w końcu wrócił do domu i ten długi kwiecień minął.
I wreszcie przyszedł maj... Zrobiło się gorąco:)

5 komentarzy:

  1. To super miec takie przyjaznie i jak sie je podtrzymuje, to trwają. I oczywiscie najlepsze przyjaznie pochodzą z młodości.Kiedy sie bywa na swoich slubach, zna sie rodzicow, rodza sie dzieci, czlowiek dojrzewa. Potem juz trudno tak naprawde się zaprzyjaznic, tylko sie człowiek koleguje przez jakis czas. Takie znajomosci, jak droga, tu 10 km, tu 50, a gdzies 1000 i tak trwa.
    Ja mam mnostwo bliskich znajomych z roznych okresow zycia, ale najbardziej cenie sobie te zawiązane w młodosci.
    Wiosna w tym roku była wyjatkowo oporna. Jej brak przyczynial sie niemalze do rozstroju mojego malzenstwa. Niestety pamietam, ze w zeszlym roku we Francji naprawde cieplo zrobilo sie dopiero ok. 20 maja. A na poczatku maja padal grad i bylo strasznie zimno.
    Takie dziwne rzeczy sie dzieja.
    To zuch z S., ze tak sobie sam dobrze radzil w Polsce.
    Baci.

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam tą piosenkę, fajnie mi się kojarzy,nie tylko z majem....
    Normalnie jak przeczytałam ,że Twój S. wybral sobie Polskę na wakacje, i to samemu to oniemiałam- mój G. wybrałby zdecydowanie Kubę lub inny kraj , ale na pewno nie byłaby to Polska. A tak swoja droga - ja byłabym baardzo smutna ,że on pojechał a ja nie. Ale niestety życie ....Ale z twojego zuch na medal faktycznie!
    Baci...

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozstanie z S. na czas jego urlopu na pewno bylo trudne...i pomyslec, ze ja dopiero teraz to rozumiem ;) U nas tez wreszcie kilka dni bylo ladnych, ale dzisiaj wieczorem znowu zaczelo lac :(

    OdpowiedzUsuń
  4. Milo ze trzymacie kontakt przez te lata i granice ...to sie chwali bo latwe nie jest :)
    No a z tym innym jezykiem do kogos bliskiego to dziwna historia ;) nagle ( po latach) przestaje byc jakis taki "inny " ;) :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Mój mąż też marchigiano :) spod Monte Conero.

    OdpowiedzUsuń